Work-life balance to ściema?

Mam z work-life balance problem.

A nawet dwa.

Pierwszy jest taki, że czasem czuję się bardzo przytłoczona i nie za bardzo dostrzegam jakąkolwiek równowagę w swoim życiu. W pracy z ośmiu godzin połowę czasu zjadają spotkania, zadania jakoś same nie chcą się kończyć, multitasking wyczerpuje emocjonalnie i umysłowo (bo nagle w trakcie spotkania musisz szybko ogarnąć debugowanie failującego testu i wystawić defekt, bo ktoś na to czeka, a jednocześnie to właśnie teraz omawiamy twoje zadanie, więc skup się), przerwa ogranicza się do zrobienia sobie kawy i jakiejś szybkiej kanapki. Mam więc poczucie, że nie wykonuję swojej pracy tak, jak bym chciała, lista tasków się nie zmniejsza, a i tak jestem wyczerpana. Ledwo wyłączę komputer, dobiega mnie wołanie o jedzenie – dwójka rosnących dzieci to żywieniowa trąba powietrzna – wciągną wszystko. Kiedy gotuje się makaron, ogarniam zmywarkę i blat w kuchni. Potem czytanie z młodszą córką (pół godziny), odpytanie starszej z historii (gdzie ta wiedza z matury, się pytam, gdzie?), szybka wycieczka do paczkomatu, rozłożenie wypranych ubrań do szafek (czy ja na pewno w debugu użyłam właściwych danych. Kurczę, a może powinnam była zrobić to inaczej. Muszę pogadać z którymś z manualnych, żeby sprawdzili to ręcznie), wstawienia ręczników do prania, sprawdzenie, czy buty zimowe dziewczyn są na nie dobre, przelewy do ZUS-u i obiad na jutro („Mamo, a upieczesz te pyszne ciasteczka owsiane?”). I jeszcze napisać nauczycielce, że jutro zabieram córkę z trzeciej lekcji, bo mamy wyczekaną od pół roku wizytę u alergologa. Kiedy w takie dni ktoś mnie pyta, czy widziałam ten zajebisty serial, dostaję piany na ustach.

Są też inne dni. Sobota, kiedy mogę trochę pospać, w czasie treningu córki idę na spacer po lesie, potem zakupy, obiad i ciasto, a wieczorem szydełko i wspólny film z rodziną. Niedziela, kiedy mogę godzinę gadać z mamą przez telefon, spotkać się na kawie z koleżanką, przygotować zapas jedzenia na dwa kolejne dni, skosić trawę i ogolić nogi po dłuższej kąpieli. Wieczorem mogę praktykować jogę tak długo, jak mam ochotę.

No więc mój pierwszy problem z work-life balance (WLB) jest taki, że nie jest to stan ciągły. I kiedy jest, to się go nie zauważa. Jak ze zdrowiem.

Mój drugi problem polega na tym, że mam wrażenie, że work-life balance bywa rozumiany tylko jako równowaga między pracą a odpoczynkiem. Czytam wywiady w stylu: po pracy napędza mnie pasja. Żeby mieć większy WLB, odpoczywaj, poświęcaj się hobby, odłóż elektronikę, idź na spacer, korzystaj z urlopu, wyjedź… Nie no, ogólnie prawda, ALE!!!

Ręka w górę, kto po pracy ma wolne i czas tylko dla siebie…

Taaaa. Kilka osób się na pewno zgłosi. Też tak miałam przez jakiś czas, do tego stopnia, że pamiętam, że nie bardzo wiedziałam, co z tym czasem zrobić. Więc brałam dodatkowe zlecenia.

Niestety obecnie po pracy czeka na mnie etat rodzicielsko-domowy. Pranie i sprzątanie przy dziecku z alergią na roztocza to kilka godzin tygodniowo, nawet jeśli ma się pomoc. Gotowanie dla czterech osób, a nie dwóch, w tym dwójki takich, co to nie wszystko lubią i w sumie to można by je karmić cały czas nutellą i ciniminsami, ale wiecie – nie do końca jest to zgodne z koncepcją wychowywania zdrowych dzieci. A, tylko jeszcze najpierw trzeba zrobić zakupy – ta koszmarna baba z wózkiem wypchanym po dekielek przed wami w kolejce to ja i moje zakupy na kolejny tydzień. Dodatkowo dzieciaki trzeba zawieźć na zajęcia dodatkowe, pomóc im w lekcjach i nauce. Zwykle trzeba też pamiętać o wywiadówkach, materiałach na plastykę czy technikę i pierdyliardem drobnych, codziennych spraw. Dochodzą sprawy urzędowe, zdrowotne, opieka nad zwierzętami. Sporo tego jest. Dorosłość jest przekichana.

Work-life balance oznacza komfort psychiczny. To ten moment, kiedy czuję, że mogę dobrze wykonywać swoją pracę i że mam wystarczająco dużo czasu na obowiązki pozazawodowe i odpoczynek. Za tę równowagę odpowiadają i pracodawca, i pracownik (sic!). Wydaje mi się jednak, że obie strony nie do końca ogarniają tę ideę.

Kiedy czytam, co pracodawca może zrobić dla lepszego WLB pracowników, jest tam sporo dobrych pomysłów. Praca zdalna i elastyczne godziny pracy są nie do przecenienia. W wielu projektach liczy się też praca zadaniowa, co jest obosiecznym mieczem – czasem oznacza więcej wolnego, czasem pracę wieczorami. Pakiet medyczny, zwłaszcza taki obejmujący całą rodzinę, będzie przydatny – szczególnie jeśli posiada w ofercie wizyty domowe, niedługie terminy u specjalistów. Tego typu ułatwienia są jak najbardziej przydatne.

Ale mówienie o WLB w sytuacji, gdy fatalnie zorganizowane procesy w firmie nie pozwalają solidnie wykonywać pracy i są powodem frustracji to dla mnie nieporozumienie. Szczególnie jeśli pracownicy czują presję związaną z wykonywanymi zadaniami lub są z nich rozliczani. Warto więc zadbać o metodykę, właściwe zarządzanie procesami, ludźmi, zadaniami, odpowiednie obsadzenie stanowisk, odpowiedzialności. Cała sfera zarządzania – oto co jest wyzwaniem dla pracodawcy.

Jeśli pracownik po skończeniu dnia pracy wie, że zrobił co do niego należało, ma poczucie satysfakcji i nie musi o pracy myśleć po godzinach – to jest to, o co nam chodzi.

Za to karta multisport to nie tędy droga. Tzn. nie kwestionuję tego, że to ciekawy dodatek, przydatny, kiedy ktoś chce uprawiać sport itd., no ale wiecie – powiedzcie rodzicowi trójki małych dzieci, że musi znaleźć czas na ruch, kiedy on potrzebuje czasu na sen. W ogóle każda sytuacja, w której pracodawca próbuje „organizować” pracownikowi czas wolny to stracony czas i zasób.

Dużo więcej niż wypasione mikołajki, znaczy to, że rodzic może iść na 2-tygodniowe L4 na dziecko ze świadomością, że nikt nie będzie miał do niego o to cichej pretensji (kto tego doznał, wie, o czym mowa, kto nie – pozazdrościć). Oczywiście fajne imprezy są miłym dodatkiem, ale nie wplatajmy ich do tego, że dzięki nim firma dba o WLB swoich pracowników.

To, o co firma może zadbać to – poza zarządzaniem pracą – odpowiednie wynagrodzenie i czas. Chcesz zadbać o WLB swoich pracowników? Płać im uczciwie. Zaproponuj im dodatkowy płatny urlop, np. dwa dni w roku. To może być prezent urodzinowy albo extras na święta. Albo skróć pracę w piątki o godzinę (i tak nikt już wtedy nie jest skupiony).

Co przede wszystkim jest ważne dla harmonii między życiem zawodowym a prywatnym? Na pewno nie próby zastąpienia pracownikowi życia prywatnego. Biuro, nawet najpiękniejsze, to tylko biuro. Nawet w najlepiej urządzonym wnętrzu firmowym nie będę się czuła tak swobodnie jak w swoim mieszkaniu. Zespół to nie rodzina. Zespół to zespół. Możemy lubić ze sobą pracować, możemy się nawet przyjaźnić, ale no cóż – Wigilię wolę spędzać z ludźmi, których kocham.

Z drugiej strony – to pracownik musi zachować higienę pracy (o borze zielony, nie myślałam, że kiedykolwiek wykorzystam to pojęcie w jakimkolwiek tekście). Oddzielać pracę od życia prywatnego, nie być wiecznie podłączony do poczty czy innych komunikatorów firmowych. To też od niego zależy, jak wykorzysta czas, który ma dla siebie. I jak wykorzysta ten, który ma w pracy. Jeśli w biurze prokrastynuje, a potem wieczorami siedzi nad robotą – trudno winić za to pracodawcę (choć szkolenie z zarządzania czasem można zorganizować, powtórzyć zasady metody pomodoro czy innych, skutecznych form wspierających efektywność). Jeśli nie bierze urlopu, choć ma do niego prawo, i jest przemęczony – po to mamy urlop, żeby z niego korzystać.

I tylko kiedy czytam takie nagłówki jak te o wymaganiach Elona Muska po przejęciu Twittera, albo o tym, że pokolenie Z jest roszczeniowe, bo nie chce pracować po 16 godzin na dobę, to w głowie słyszę kapitana Li Shanga z „Mulan”: To jeszcze daleka droga przed nami.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.