Jak to jest z dziewczynami w IT? Są? Są. Są na różnych stanowiskach. Są analityczkami, programistkami, testerkami. Są team leaderkami, managerkami, scrum masterkami.
To o co tyle szumu? Przecież nikt im nie broni, jak chcą, to mogą. Skoro jest ich tak mało, to widocznie nie chcą. A może są za głupie?
To będzie długi i trudny tekst. Trudny dla mnie, ale i dla czytających. Pewnie nie uda mi się oddać wszystkich niuansów, bo jest ich tak wiele, zahaczają o tak liczne dziedziny.
Poruszę temat bardzo poważny, a skoro poważny, to ważny. Dotyczący KAŻDEJ branży bez wyjątku, ale IT dotyczącego o tyle „bardziej”, że to środowisko mocno w wielu obszarach zmaskulinizowane. Będzie o seksizmie, molestowaniu, nieświadomości. Będzie o feminizmie, wychowaniu kulturowym. Będzie ULTRA SUBIEKTYWNIE – jestem kobietą i zetknęłam się z molestowaniem seksualnym w wielu sytuacjach – w życiu codziennym i zawodowym. #MeeToo to także o mnie. Podane sytuacje są przykładami, a nie normą. To ich jednak nie umniejsza. W najlepszym ze światów – po prostu by ich nie było.
Dziś będzie bez heheszków.
Mottem tego wpisu niech będzie sentencja Leca: „Nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności”. Nieświadomość tego, jak niewłaściwe jest Twoje zachowanie i Twoje słowa, nie zwalnia cię z odpowiedzialności za nie. Świat się zmienia – i my też się zmieniamy w naszym światopoglądzie, rozumieniu rzeczywistości, empatii. Kurczowe trzymanie się starego, brak jakiejkolwiek autorefleksji – nie pomaga nikomu.
Kobieta inżynier jest jak świnka morska…
Znacie? Jeśli jesteście kobietą po studiach technicznych, to znacie na pewno. Jeśli nie koledzy, to któryś z wykładowców mógł sobie pozwolić na ten „żart”. Seksizm to coś, co występuje wszędzie i wszędzie trafi się jurny wujaszek z wąsem kompensujący sobie na kobietach kompleksy, zwłaszcza jeśli któraś śmie go w czymś przewyższać.
Niestety wciąż kobiety muszą się bardziej starać, żeby udowodnić swoją wiedzę i umiejętności. Mężczyźni dostają z góry większy kredyt zaufania, z góry są uznawani za specjalistów. Koleżanka programistka po wykonaniu zadania usłyszała od klienta, że myślał, że ona sobie nie poradzi, bo jest kobietą, i że ją za to przeprasza. I nie wiem, czy to jest w sumie miłe, że ją przeprosił i pochwalił jej pracę, czy smutne, że w ogóle musiało dojść do takiej sytuacji.
Czy kobiety są gorszymi informatykami niż mężczyźni? Nie. Czy są w takim razie lepsze? Nie. Płeć nie ma żadnego znaczenia – znaczenie mają nasze zainteresowania, charakter, doświadczenia.
Byłam niestety świadkiem kilku niezbyt przemyślanych komentarzy i pozwolę sobie je tu opisać. Zaznaczam jednocześnie, że kwestie tu poruszane będą dla wielu osób kontrowersyjne, jakaś ich część będzie niezrozumiała, wiele osób może się poczuć poruszonych, rozgniewanych. Opisuję tu moje osobiste doświadczenia, interpretowane subiektywnie, odbierane subiektywnie i potraktowane tu z mojego punktu widzenia i siedzenia. Staram się zachować obiektywizm, jednak może być to trudne, a czasem wręcz niemożliwe.
Przypadek 1.
Miał to być żart. Właśnie jeden z tych wujaszkowych, wywołujących rubaszny rechot „wtajemniczonych”. Usłyszałam, że przyszłam do pracy romansować. Zostało powiedziane to mniej więcej tak: „No, a po co… hehe… tu pracujesz? Żeby sobie poromansować w pracy z kolegami, co nie? He he”.
Facet, który ten żart wygłosił, został do nas przeniesiony z innego zespołu, ponieważ tam nie dogadywał się ze współpracownikami. W naszym też nie szło mu najlepiej. A po tej uwadze, wygłoszonej na jego szczęście w nieobecności liderów, a na jego nieszczęście w obecności większości zespołu – stracił resztki szacunku. Resztki, ponieważ nie była to jego pierwsza taka niestosowna i nieprawdziwa uwaga w stosunku do osób z zespołu i kolejna seksistowska wzmianka dotycząca kobiet. Nie popracował u nas długo – wyszły na jaw jego braki w kompetencjach, zawalił kilka ważnych zadań. Rozstanie przeprowadzono szybko i bez zbędnych ceregieli.
Słowem komentarza – dlaczego nie zgłosiliśmy tego liderom i HR-om? Zdążyliśmy poznać kolegę. Choć tego typu odzywki są molestowaniem, w tym wypadku wygłaszający był zbyt głupi, by to pojąć (jedna z koleżanek próbowała z nim rozmawiać). Dodatkowo poza mną musiałby taką samą sytuację zgłosić nasz kolega – on również został oskarżony o romansowanie w pracy przez tego gostka. Różnica polegała tu na tym, że rzucenie takiej uwagi w stronę kobiety jest dużo bardziej krzywdzące, bo opiera się na tych stereotypach, które wartościują w dół (to ten stereotyp, w którym facet z długą listą kochanek to macho, a kobieta z długą listą kochanków to dziwka).
Rozpatrywanie całej tej sytuacji z poziomu zarządzania byłoby dla wszystkich stresujące, bolesne, wyczerpujące emocjonalnie. Niewarte zachodu w tym wypadku.
Przypadek 2.
Ten będzie na prawdę trudny. Otóż swego czasu jeden z kolegów recenzował wydarzenie, na którym go nie było, ale które znał z opowieści. Był to meeting dla kobiet w IT. Tym, co kolegę obruszyło, był poruszony na nim nieoficjalnie temat, który brzmiał: czy dziewczyny z IT boją się same chodzić do toalety. Kolega ten uważał, że takie postawienie sprawy jest bardzo krzywdzące dla mężczyzn, którzy są tu przedstawiani jako agresywni brutale czyhający na cnotę kobiet.
Kolega ów nie miał świadomości jednej rzeczy, z której często nawet kobiety nie zdają sobie sprawy. Muszę Was teraz prosić o wyjątkową empatię, delikatność i świadomość, bo to, co powiem, sprawi Wam, jeśli jesteście mężczyznami, ogromną przykrość.
Każdy mężczyzna jest dla nas potencjalnie niebezpieczny. Każdy jest potencjalnym gwałcicielem.
Dam Wam chwilę na oddech…
Szok? Niedowierzanie?
Wiemy już, że przez kulturę i wychowanie kolejne pokolenia przekazują sobie swoje doświadczenia. Doświadczenia naszych babek i prababek – i mówimy tu o zbiorowościach, nie o jednostkach – były dramatyczne i większość kobiet ma podświadomie wdrukowane: mężczyzna może Cię skrzywdzić. Zresztą – mówimy o przeszłości, a przecież wystarczy zapoznać się ze współczesnymi statystykami. A te są zatrważające. Gwałt jest dla kobiet wciąż realnym zagrożeniem i w większości przypadków agresorem jest osoba z otoczenia ofiary.
Teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: dziewczyna idzie do toalety. Zwykle w damskiej nie ma nikogo, bo na całym piętrze pracuje raptem 10 pań, a prawie 100 panów. Myje ręce i jeszcze poprawia coś przy makijażu, a tu nagle drzwi się otwierają i staje w nich postawny, wytatuowany, brodaty facet w koszulce z trupią czachą i logiem Metalliki.
Jak myślicie, co podpowiada jej instynkt? Co mówi jej podświadome, przekazane kulturowo przez wychowanie i opowieści doświadczenie na pytanie: co on tu robi? Szczególnie, jeśli kilka dni czytała o taksówkarzach gwałcicielach. Reaguje jej mózg gadzi, który odłącza część racjonalną i daje jej wybór: walczyć, uciekać, zastygnąć. Jeśli do tego w zespole panuje kultura macho, humor z podtekstami (nie w jej kierunku, ale w kierunku innych kobiet, choćby HR-ek [wiecie, najlepsze laski]) – a w zgranych, męskich zespołach można poczuć tę braterską nić porozumienia – ona naprawdę jest utorowana do intuicyjnego strachu, braku poczucia bezpieczeństwa. Rozumiecie? Jeśli nie rozumiecie, przeczytajcie jeszcze raz z całą swoją empatią poprzednie akapity.
W rzeczywistości ten rockman jest najłagodniejszym misiem na świecie i przyszedł do damskiej toalety, bo w męskiej wiecznie jest zajęte (wiadomo, prawie 100 chłopa na piętrze w porze po kawie), a poza tym w damskiej ładnie pachnie. Ale ona tego nie wie. I przez ten ułamek sekundy, zanim on wybąka przeprosiny, ona będzie spodziewać się najgorszego. A potem wyjście do toalety będzie stresujące.
Przypadek 3.
Dotrwaliście? To dobrze, teraz będzie ciut lżej.
Parytety.
Swego czasu brałam udział w dyskusji na temat parytetów. Niektóre firmy informatyczne uznały, że wprowadzą takowe, by zwiększyć ilość kobiet w zespołach technicznych. Nie jest to idealne rozwiązanie – i miejmy nadzieję, że kiedyś nie będzie potrzebne. Ale stoi ono po stronie wyrównywania szans – dlatego jestem za jego stosowaniem. To o czym była ta dyskusja (przyznam się, że wtedy jeszcze nie rozumiałam istoty parytetów i też byłam raczej na nie)?
W płytkim rozumieniu mówimy o tym, że jeśli na przykład, w zespole ma być 30% kobiet, a mamy wakat i obecnie w zespole jest 24% kobiet, to musimy zatrudnić kobietę. Czyli z góry dyskryminujemy mężczyzn, nawet jeśli umiejętnościami przewyższają kandydatki. Jeśli się nad tym zastanowimy, szybko dojdziemy do wniosku, że żaden pracodawca nie zgodzi się na układ, który nie pozwala mu pracować z najlepszymi. Ale przecież to pracodawca wprowadził parytet, musiał więc uwzględnić znacznie więcej warunków.
Jesteśmy świadomi, że edukacja i wychowanie przygotowują dziewczynki i chłopców do różnych ról społecznych i zawodowych. Jest wielu wspaniałych ludzi, którzy walczą z tymi stereotypami. Widać ogromne postępy, ale wciąż pokutuje myślenie, że to chłopcy są umysłami ścisłymi, a dziewczynki humanistycznymi. Hasło „Dziewczyny na polibudy” jest wspaniałe – dziewczyny również mogą interesować się kosmosem, robotami i fizyką kwantową. Póki co jednak: myślenie o kobietach jako humanistkach, lepiej odnajdujących się w kontaktach z ludźmi niż z maszynami może być przyczyną nobilitowania mężczyzn do niektórych stanowisk. Może to się przejawiać w taki właśnie sposób, że zatrudniamy mniej doświadczonego mężczyznę, bo kobieta i tak zaraz pójdzie na macierzyński, albo wiecznie będzie na L4 na dzieci (a on przecież szybko nadgoni), bo nie pasuje do zespołu 15 facetów, bo – i tu będę złośliwa w kontekście punktu 1. – kobietom to tylko plotki i romanse w głowie. Parytety mają nas chronić przed takim właśnie zachowaniem – obarczonym stereotypami i nierównym traktowaniem.
Zarządzanie zespołem to nie tylko zwalnianie i zatrudnianie ludzi. Parytety można realizować różnymi strategiami – chodzi o to, by zachęcać dziewczyny do realizacji swoich pasji. Chłopcy do tych pasji są zachęcani od dziecka – wszystkimi zabawkami typu: złóż samochodzik, zbuduj kolejkę, zbuduj własnego robota – dlatego większych zachęt już nie potrzebują. Dziewczynki nadal zbyt często słyszą, że to jest zabawka dla chłopców, lepiej weź lalkę (tak, słyszałam taki tekst od – sądząc z wyglądu – babci do wnuczki w jednym ze sklepów z artykułami dla dzieci). Potrzebują więc też usłyszeć – chcemy, żeby pracowały u nas kobiety i dlatego wprowadzamy parytety (za rym przepraszam).
Ku pokrzepieniu serc
Opisane wyżej przypadki, choć nie są niestety wyjątkami, nie są też standardem. Pora na kilka przykładów tego, że mężczyźni wspierają kobiety:
1. Mój mąż. To „przez niego” jestem programistką, testerką, informatyczką. To on mnie popchnął na tę ścieżkę, a jego wiara była zaraźliwa. I wiem, że takich mężów i partnerów jest więcej. Wiem, bo spotykam ich lub ich partnerki.
2. Ci wykładowcy na studiach, który głośno popierali kobiety w informatyce.
Jeden z nich, dr Tomasz Borzyszkowski, na zajęciach z podstaw programowania wyraźnie podkreślał rolę kobiet w rozwoju IT, miał nawet wydrukowane zdjęcia. Omówił też przyczyny, które sprawiły, że informatyka stała się domeną męską i zauważył, że nie jest to właściwy trend.
Drugi, prof. UG Jacek Winiarski, opowiadał, z jakim niezrozumieniem spotkał się, kiedy awansował kobietę na kierownika. Z jego opisu wynikało, że część kolegów się wręcz obraziła (serio? I to kobiety są zbyt emocjonalne?). On zaś powiedział: „Miała najlepsze kwalifikacje na to stanowisko”.
3. 99% moich kolegów. Dla nich moja płeć nie miała żadnego znaczenia. Jeśli czegoś nie wiedziałam, to nie dlatego, że jestem „babą”, tylko dlatego, że jeszcze tego nie wiem i muszę się nauczyć. Kiedy pracowaliśmy – każdy pracował najlepiej jak umiał, kiedy się bawiliśmy – bawiliśmy się wspólnie – czy to na kajakach, czy na karaoke. Dbali też o bezpieczeństwo nas, dziewczyn. Kiedy po integracji chciałam wrócić do domu, odprowadzali mnie na SKM, skracając swoją zabawę, a jeden swego czasu dał mi taki długopis, którym w razie gdyby ktoś się do mnie przystawiał w pociągu, mogę się obronić. Inny zadbał o to, by taksówkarz odwiózł mnie pod same drzwi domu i obaj poczekali, aż je zamknę od środka. Miałam okazję pracować z chłopakami, którzy wiedzieli, jak się zachować.